Od redaktora
Drodzy Parafianie!
Każdy człowiek ma do czynienia ze złem. Tragizm ludzkiego istnienia polega na tym, że wcześniej czy później każdy doświadcza zła, w takiej czy innej postaci. Czym innym jednak jest istnienie zła jako zjawiska, a czym innym skonfrontowanie się z tym złem, które jest obecne we mnie samym. Ten, kto jest otwarty na jakąkolwiek formę życia duchowego, musi stanąć wobec zadania stanięcia twarzą w twarz z grzechem.
Nie brakuje takich, nawet wśród katolików, którzy tego zadania nie podejmują. Po wielekroć konfesjonały są świadkami stwierdzenia „proszę księdza, ja nie mam grzechu”. Okazuje się, że da się i w taki sposób (mniej czy bardziej uświadomiony) do sprawy podejść. Można do tego stopnia zatruć sumienie, że nie będzie pokazywać grzechu. Można udawać, można robić dobre wrażenie, można przed świadomością grzechu uciekać. Żadna z tych postaw nie spowoduje, że zło zniknie. Żaden z tych sposobów z grzechu nie oczyści. Ani ucieczka, ani zamknięcie oczu nie uwolni od zła.
U samego początku Wielkiego Postu uświadamiamy sobie wagę wydarzeń, ku którym będziemy zmierzali przez najbliższe 6 tygodni. Jako katolicy wchodzimy w dzieło faktycznego ZWYCIĘSTWA nad złem. Nie ukrycia go, nie zamaskowania, ale pokonania. Dokonał tego swoją Męką i Śmiercią Chrystus, a każdy wierzący jest do udziału w tej rzeczywistości zaproszony. Warunkiem koniecznym, by to zaproszenie okazało się owocne, jest zmierzenie się z rzeczywistością własnego grzechu.
Wasi duszpasterze.
Sąsiedzi też czekają na święta (1)
Wielki Post to czas, w którym na różne sposoby i w różnych wymiarach czekamy na święta. Co bardziej przewidujące gospodynie już planują świąteczne zakupy, lada dzień będziemy myśleć o kolorowaniu jajek i dekoracji stołów. Wcale nie tak daleko od nas żyją nasi sąsiedzi, również chrześcijanie, którzy także chcą przeżyć święta. Ich codzienność wygląda nieco inaczej niż nasza. Spójrzmy na nią oczyma dwóch konkretnych rodzin. Nazwijmy je „państwem X” i „państwem Y”.
Państwo X mieszkają w mieście obwodowym (odpowiednik naszego wojewódzkiego), które przed wojną liczyło kilkaset tysięcy mieszkańców, ale ponieważ wiele osób opuściło tereny przyfrontowe, liczba przebywających prawie się podwoiła. Z centrum miasta do linii frontu jest 40 km, ale relacji z okolicy próżno wypatrywać w medialnych newsach – według ich twórców „sytuacja bez zmian”. Rytm codziennego życia od dawna wyznaczają przerwy w dostawach prądu. Teoretycznie działają sklepy, apteki, urzędy. W praktyce gdy rozlegnie się syrena alarmowa, wszyscy mają obowiązek udania się do schronu lub do domu. Alarm równie dobrze może trwać 20 minut, co 4 godziny. Pojemność schronów w żadnym wypadku nie jest w stanie zaspokoić potrzeb, więc nasi sąsiedzi prawie zawsze czas alarmu spędzają w domu, pamiętając, by mieć przed sobą dwie ściany (czyli praktycznie siedząc w przedpokoju lub łazience). Ich mieszkanie jest na VI piętrze, ale korzystanie z windy wobec przerw w dostawie energii stanowi czystą loterię. Oczywiście w takim czasie nie ma wody ani ogrzewania.
Państwo Y od urodzenia mieszkają w kilkunastotysięcznym miasteczku pośrodku terenów rolniczych. Linia frontu przebiega w bezpośredniej bliskości, więc wielu ich sąsiadów wyjechało. Niemal połowa mieszkańców pozostała jednak na miejscu: jedni nie mieli pieniędzy na ryzykowną podróż, inni nie mieli odwagi udać się w nieznane, ale większość po prostu nie chce opuścić wszystkiego, co posiada – dorobku całego życia. Zwyczajnie spodziewają się, że nie będą mieli do czego wrócić.
W ich mieście także rozlegają się syreny alarmowe, ale o wiele częściej można usłyszeć dźwięk przelatujących rakiet i pocisków. Wszystkie domy znajdują się w zasięgu rażenia każdego typu broni. W okolicy od miesięcy nie działają sklepy, nie ma żadnych placówek komercyjnych. Jedynym źródłem zaopatrzenia są dostawy pomocy charytatywnej, dowożonej przez wolontariuszy. Zdarza się, że przybywają oni dzień po dniu, zazwyczaj jednak pojawiają się co 3 – 4 dni. Zatrzymują swoje pojazdy za każdym razem w innym miejscu, a mieszkańcy przekazują sobie informację, dokąd można udać się po jedzenie. Przywozić trzeba absolutnie wszystko, także wodę pitną (wyłącznie butelkowaną). W miasteczku państwa Y energia częściej jest odcinana niż dostarczana. Jak się żyje w mieście bez prądu – chwilami doświadczamy. Tu żyje się tak miesiącami. Szczęśliwcami są nieliczni posiadacze generatorów spalinowych, choć zdobycie paliwa do nich wcale nie jest proste ani tanie.
Długie miesiące wspólnego mierzenia się z zagrożeniami skutkowały wypracowaniem form niesienia sobie wzajemnej pomocy. Mieszkańcy wspólnie urządzili prowizoryczny schron, do którego każdy przyniósł nieco podręcznych zapasów. Konieczne i pożyteczne okazuje się utrzymywanie przyjaznych kontaktów ze stacjonującymi w pobliżu żołnierzami – np. chłopcy co jakiś czas zbierają po kilkadziesiąt telefonów i powerbanków, by je naładować przy użyciu polowego generatora. Państwo X i Y nie są wymyślonymi bytami. Z dość zrozumiałych względów nie będzie mowy o ich nazwiskach i adresach, ale wszystkie podane wyżej fakty i sytuacje znane są z relacji z pierwszej ręki. Mój Drogi Parafianinie! Jeśli przeczytasz powyższe akapity (oraz kilka kolejnych, w następnych wydaniach Coniedzielnika) i potrafisz bez udławienia się spożyć świąteczną szynkę, pogratuluję Ci dobrego samopoczucia. Jeśli natomiast zechcesz cokolwiek uszczuplić swoje wielkanocne wydatki i wesprzeć państwa X lub Y – sposób na pewno się znajdzie. Nie będzie parafialnej zbiórki, nie będzie specjalnej akcji, nie będzie dodatkowych ogłoszeń. Prawdziwie otwarte serce znajdzie drogę pomocy.
Co u nas?
Nie raz i nie dwa stwierdzaliśmy, że chciałoby się widzieć stanowczo bardziej energiczny postęp prac przy remoncie naszej wieży. Przyznać jednak należy, że od kilku tygodni rytmiczność działań zdecydowanie się poprawiła. Natura ostatnio prowadzonych prac jest taka, że ich owoce trudno dostrzec z ulicy.
Kilka dni temu obserwowaliśmy wylewanie do przygotowanych szalunków kolejnych porcji betonu. Być może była to ostatnia wizyta „gruszek” na naszym terenie. Do stabilnego osadzenia konstrukcji na nowej podwalinie konieczne są jeszcze pewne działania (i potrwają one z pewnością dłużej niż kilka czy kilkanaście dni), niemniej przychodzi nam odnotować pewną znaczącą cezurę.
Akurat w najbliższych dniach będą wykonywane prace, przy których nie jest konieczna specjalistyczna wiedza fachowa, natomiast wymagają one odrobiny sprawności i fizycznego zaangażowania. Nie ma tym razem mowy o werbowaniu specjalnej ekipy, niemniej – gdyby ktoś z panów miał godzinę czy dwie wolnego czasu – znajdzie się sposób na pożyteczne zagospodarowanie jego energii.